Kliknij tutaj --> 🎮 wywiad z krzysztofem kolumbem
Wywiad z Krzysztofem Śramą w trakcie Music Media 2010. Wykonane przez InfoMusic. Jump to. Sections of this page. Accessibility Help. Press alt + / to open this menu.
Find Krzysztof Tarnowski's 🔍 contact information, 📞 phone numbers, 🏠 home addresses, age, background check, white pages, resumes and CV, social media profiles, publications, photos and videos, arrest records, news, public records, work history and skilled experts
Wywiad z Krzysztofem Głombem, prezesem Stowarzyszenia "Miasta w Internecie", "IT w Administracji" czerwiec 2011. e-Administracja. Prawne zagadnienia informatyzacji administracji, red. D. Szostek
Nazwisko, któro wciąż jest słynne nie tylko wśród polskiej sceny muzycznej. Enegia, moc i hity znane wielu pokoleniom. "Chciałem być", "Mój przyjacielu", czy
Zapraszamy serdecznie do ciekawego wywiadu z Krzysztofem Sekułą kierownikiem serwisu Volkswagen Wrocław :)
Site De Rencontre Chat Gratuit Sans Inscription. Krzysztof Kilian, były prezes Polskiej Grupie Energetycznej i członek rady nadzorczej PKO BP i CD Projekt będzie gościem Rozmowy Kontrolowanej. Zapraszamy w środę o godz. 8:30.
Odwaga ludzi z wyobraźnią i determinacja władców przyczyniły się do odkrywania nieznanych lądów i rozwoju kartografii. Fascynującą Portugalię z czasów wielkich odkryć geograficznych możemy poznać dzięki imprezom takim jak Festival Colombo na cześć Krzysztofa Kolumba, który odbywa się co roku na wyspie Porto Santo. W połowie września w Vila Baleira na portugalskiej wyspie Porto Santo, należącej do archipelagu Madery, odbywa się Festival Colombo. Impreza ta poświęcona jest Krzysztofowi Kolumbowi, który mieszkał na Porto Santo w trakcie swojego kilkuletniego pobytu na archipelagu. W owym czasie pełnił rolę kupca pośredniczącego w handlu cukrem. To tutaj przyszły odkrywca Ameryki zamieszkał po ślubie z Filipą de Moniz, córką kapitana Porto Santo, tutaj też na świat przyszedł jego syn Diego. Miejsce to niewątpliwie ma swój niepowtarzalny urok. Wyspa Porto Santo może się poszczycić przepiękną, ok. 9-kilometrową Praia Dourada, jedyną naturalną, piaszczystą plażą na całym archipelagu. Wyspa ma powierzchnię zaledwie 42,5 km2 i jest zamieszkiwana przez około 5,5 tysiąca mieszkańców, a z oddaloną o ok. 40 km Maderą łączą ją regularne kursy statkami i promami. Porto Santo posiada też międzynarodowe lotnisko. Tamta atmosfera Tegoroczna edycja Festival Colombo odbędzie się w dniach 15-17 września. Ten znany, posiadający wieloletnią tradycję festiwal pozwala doświadczyć atmosfery czasów wielkich, portugalskich odkryć morskich oraz zobaczyć sceny z życie mieszkańców archipelagu Madery w drugiej połowie piętnastego wieku. Najważniejszym wydarzeniem jest inscenizacja przybycia na wyspę Krzysztofa Kolumba. Setki widzów zgromadzonych na plaży obserwują, jak podróżnik opuszcza karawelę Santa Maria, a następnie wraz z załogą płynie łodziami do brzegu, gdzie witają ich ówcześni notable. Podczas festiwalu odbywają się historyczne parady ulicami miasta, XVI-wieczny jarmark odwzorowany z dużą dbałością o szczegóły. Można również zobaczyć gry renesansowe oraz pokazy cyrkowe i teatralne. W tych dniach odbędą się też liczne koncerty, wystawy, a wszystkiemu będzie towarzyszyła wszechobecna muzyka i tańce z epoki. Dla smakoszy zostaną przygotowane specjały lokalnej kuchni. Każdy z przybyłych będzie mógł zakupić oryginalne pamiątki, a bardziej zainteresowani historią będą mogli nawet wypożyczyć strój z epoki, aby w pełni poczuć klimat średniowiecza. Festiwal jest ważnym wydarzeniem zarówno dla turystów, jak i dla samych mieszkańców wyspy, ponieważ nawiązuje do istotnego historycznie okresu dla całego archipelagu Madery. Stanowi też ważny element tożsamości mieszkańców Porto Santo. Przy okazji warto odwiedzić muzeum Krzysztofa Kolumba: Casa Colombo – Museu do Porto Santo, mieszczące się w domu, w którym niegdyś mieszkał podróżnik. Muzeum stanowi nie tylko dokumentację obecności odkrywcy na archipelagu Madery, ale wskazuje też na strategiczne znaczenie wyspy w czasach portugalskiej ekspansji morskiej. Znajdują się tu również eksponaty z wraku statku należącego do Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, która zatonęła u północnych wybrzeży Porto Santo. Przypomina to, z jakim niebezpieczeństwem wiązały się podróże dalekomorskie w okresie średniowiecza. Bilet normalny kosztuje 2 euro, a ulgowy – 1 euro. Muzeum jest zamknięte w poniedziałki i święta. Więcej informacji na temat festiwalu można znaleźć na:
Najpopularniejsze Przyroda Wymarłe gatunki zwierząt. 7 z nich, których już więcej nie zobaczymy lub są zagrożone wyginięciem Odkrycia Niezwykłe odkrycie polskich archeologów w Egipcie. Czy odnalezione ruiny to pozostałości po zaginionej świątyni solarnej? Przyroda Ciekawostki przyrodnicze. TOP 10 miejsc w Polsce, gdzie natura pokazuje swoje prawdziwe oblicze Odkrycia Naukowcy odkryli zadziwiającego prehistorycznego ssaka. Wyglądał jak tłusta jaszczurka i prowadził tryb życia jak hipopotam Odkrycia Potwór z Loch Ness jednak istniał? Zdaniem uczonych dowodem mogą być skamieniałości ZAPRENUMERUJ NATIONAL GEOGRAPHIC Zamów jeden z pakietów i otrzymuj magazyn co miesiąc wprost do domu ZAMÓW PRENUMERATĘ National Geographic 7/22 Magazyn NATIONAL GEOGRAPHIC jest dostępny w sklepie z darmową dostawą. Już wkrótce ewydania. KUP MAGAZYN ZNAJDZIESZ NAS NA Facebook Instagram Pinterest Youtube
Bohater książki Emila Marata to "w jednej trzeciej" pierwowzór postaci "Kolumba" z powieści Romana Bratnego Niedoszła autorka biografii Krzysztofa Sobieszczańskiego uważała go za postać "prawdziwą i nieprawdziwą" Epizod kryminalny przed wojną i niejasne interesy po wojnie, bohaterstwo w konspiracji – Marat opisuje realnego "Kolumba" jako postać powikłaną i wewnętrznie rozbitą Autor biografii Sobieszczańskiego i wywiadu-rzeki ze Stanisławem Likiernikiem zauważa, że z tych dwóch legend polskiego podziemia jedna pochodziła od pruskiej szlachty, a druga miała korzenie żydowskie Krzysztof Sobieszczański (1943 - 1944) Mateusz Zimmerman: Z historią "Kolumba" jest ten problem, że fikcja nieuchronnie splata się z realnością. Możemy wyjść od małego remanentu historyczno-literackiego, żeby czytelnik się w tym nie pogubił? Emil Marat: Zacznijmy od powieści "Kolumbowie. Rocznik 20". Roman Bratny napisał ją w latach 50., dla pokolenia naszych rodziców była kultowa. Śmiem zresztą twierdzić, że broni się dziś – może bez paru propagandowych fragmentów – doskonale, lepiej nawet niż 20-30 lat temu. Pierwsze dwa tomy: "Śmierć po raz pierwszy" i "Śmierć po raz drugi", opowiadają o losach pokolenia Kolumbów w czasie wojny i okupacji. Trzeci: "Życie" – to już wydarzenia powojenne. Te dwa tomy "okupacyjne" oparte są głównie na doświadczeniach konspiracyjnych Stanisława Likiernika, który był żołnierzem żoliborskiego Kedywu. On i Bratny znali się od kołyski i wychowywali razem – ojcowie byli rotmistrzami kawalerii w jednym pułku w Garwolinie. Trzeci tom opiera się na losach powojennych Krzysztofa Sobieszczańskiego – czyli bohatera mojej książki. Był on przyjacielem Likiernika z oddziału Kolegium A Kedywu. To on był "Kolumbem" – taki miał przydomek, a potem: pseudonim konspiracyjny. Można więc powiedzieć, że książkowy bohater o tym pseudonimie to w dwóch trzecich Likiernik, a w jednej trzeciej Sobieszczański. "Czy przedziwna, prawdziwa i nie-prawdziwa postać da się opisać?" – zanotowała już w XXI wieku Danuta Mancewicz. Znała Sobieszczańskiego, chciała o nim napisać książkę. Jej się nie udało, panu tak – zmagał się pan z podobnym pytaniem? Danuta Mancewicz, której zapiski szczęśliwie mogłem przeczytać, nie tylko znała "Kolumba", ale jako nastoletnia łączniczka AK była w nim zakochana. Wiele razy rozmawiała też na jego temat po wojnie ze "Stachem" – Likiernik spotykał Sobieszczańskiego jeszcze pod koniec lat 40., ostatni raz na kilka miesięcy przed jego zaginięciem. Ale nie lubił zbyt wiele o nim mówić. Inni koledzy, którzy przetrwali okupację – podobnie, choć oni raczej dlatego, że musieliby mówić o Sobieszczańskim nie najlepiej. Uważali za niehonorowe, że zostawił w Polsce żonę i dzieci i dopuścił się bigamii. Wspólnie z Michałem Wójcikiem wydał pan "Made in Poland" – wywiad-rzekę ze Stanisławem Likiernikiem. Czy wobec tego "Sen Kolumba" należy traktować jako dopełnienie czegoś w rodzaju dyptyku? Już w czasie prac nad "Made in Poland" wiedziałem, że biografia Sobieszczańskiego jest niezwykle tajemnicza, ale nie planowałem napisać o nim książki. Z czasem do mnie docierało, że to postać tak zagadkowa, trudno uchwytna, że aż… warta opisania. Dla reporterów czy w ogóle ludzi parających się pisaniem takie "misje samobójcze" często bywają kuszące. Jakieś "rusztowanie" dla tej opowieści zapewnił mi Stanisław Likiernik. Znałem też kilka wersji opowieści o tym, jak Sobieszczański przed wojną ukradł jacht – on sam mówił na ten temat coś innego różnym osobom. Wiedziałem, że żyją jego dzieci – te w Polsce i te we Francji. Nie wiedziałem za to, skąd Bratny wiedział o powojennych losach "Kolumba", bo Likiernik opowiedział mu na początku lat 50. tylko ich fragmenty. Zagadka się wyjaśniła, kiedy przeczytałem nieco zapomniane opowiadania Tomasza Domaniewskiego. Domaniewski był pisarzem i dziennikarzem, głównie sportowym – najistotniejsze jednak, że miał też epizod w podziemiu, a po wojnie przez kilkanaście miesięcy towarzyszył Sobieszczańskiemu. To w jego opowiadaniu z 1947 roku – a więc dekadę przed powieścią Bratnego – po raz pierwszy pojawia się "na piśmie" pseudonim "Kolumb". No właśnie – skąd on się w ogóle wziął? Na pewno nazwano go tak już parę lat przed wojną. Matka Krzysztofa zwracała się do niego w ten sposób w listach, nawiązując do jego pasji żeglarskiej. Wydaje mi się prawdopodobne, że ukuł ten pseudonim Bolesław Romanowski – wówczas młody oficer marynarki, potem legendarny dowódca okrętów podwodnych. Foto: Materiały prasowe Krzysztof Sobieszczański z matką. r. Z Krzysztofem zetknął go przypadek – został dla niego "wujem Romanowskim" po tym, jak ożenił się z jego bliską kuzynką. To on opowiadał Krzysztofowi o szkole morskiej czy rejsie przez Atlantyk na żaglowcu. Sobieszczański budował już w tamtym czasie swoje żaglówki, jedną z nich odbył z przyjacielem pierwszy rejs Wisłą do Gdyni. Opowieści wuja musiały potężnie działać na jego wyobraźnię. Może ulegam wrażeniu, ale właściwie już początek tej opowieści zapowiada, że bohater "szczęścia w domu nie znajdzie, bo go nie będzie na morzu". Z tych fragmentów młodzieńczego dziennika Krzysztofa, które dostałem od jego syna Tomasza, można wyczytać jakiś jaskółczy niepokój – nosił go chyba w sobie więcej niż zwykle noszą młodzi ludzie. Nienasycenie podróżą, przestrzenią, chęcią zmiany, pędem nie wiadomo dokąd. W takim marzycielstwie było coś z przekleństwa – dla marzyciela nie ma przecież czegoś takiego jak spełnienie. Sądzę, że "Kolumb" nosił w sobie ten konflikt od dzieciństwa. W mojej opowieści akcenty współczesne wydają mi się nie mniej interesujące niż historyczne. Jeden z nich to losy wspomnianego Tomasza Sobieszczańskiego, który został kapitanem żeglugi wielkiej, pływał na krańce świata. Nieco niezamierzenie poszedł w ślady ojca, którego nigdy nie poznał – on i jego starsza siostra Elżbieta urodzili się podczas wojny. Oboje próbowali po latach odbudowywać sobie wizerunek ojca – jedno i drugie niewiele wiedziało, każde doszło do nieco innych wniosków. Ta rekonstrukcja daje do myślenia, kiedy się zastanawiam nad wpływem wojny nie na mityczną i podatną na mity "pamięć zbiorową", tylko na indywidualne losy i uczucia, a także tajemnicze, niemal magiczne zbiegi życiowych okoliczności. Z jednej strony Krzysztof doceniał dom, kochał matkę i żonę, opiekował się dziećmi. Z drugiej – ciągle pchał się w kłopoty, "pojawiał się i znikał". Ciekawe jest to rozdarcie. Bez wątpienia był wewnętrznie rozbity, powikłany. Nie chcę się bawić w psychoanalizę ani nie mam poczucia, że znam odpowiedzi na wszystkie pytania o mojego bohatera – natomiast tę sprzeczność próbuję odczytywać na tle twórczości Conrada. A więc: "Kolumb" miał poczucie odpowiedzialności, to się silnie łączyło z conradowskim wyobrażeniem męskości. Miał fundament moralny, chęć bycia człowiekiem przyzwoitym. To było bardzo trudne do pogodzenia z "gonitwą za horyzontem", bez której nie umiał się obejść – dostrzegał tę sprzeczność i ona go bolała, być może też przeczuwał, że wiedzie go do jakiegoś tragicznego końca. Przy tym wszystkim w czasach konspiracyjnych zachowywał się wobec przyjaciół bezwzględnie lojalnie. Wybitni przełożeni – Józef Rybicki czy Stanisław Sosabowski-"Stasinek" – nie mogli się go nachwalić. Likiernik mówił, że "Kolumb" bił się świetnie, "Danusia" – że w najgorszych momentach można było na nim polegać jak na Zawiszy. Zaczyna pan opowieść o jego konspiracyjnej "karierze" od spektakularnego zamachu na Hansa Schmalza, nazywanego Panienką. "Kolumb" był etatowym żołnierzem żoliborskiego Kedywu i tym samym był na każde wezwanie dowódców. Brał udział w większości akcji, które przeprowadziło Kolegium A – czyli komórka, do której należał. Było tego sporo: wysadzanie pociągów, zdobywanie samochodów, ataki na posterunki, niszczenie magazynów. Często też uczestniczył w wykonywaniu wyroków śmierci, które państwo podziemne wydawało na konfidentów czy szczególnie "zasłużonych" funkcjonariuszy okupacyjnego aparatu. Właśnie do tych ostatnich zaliczał się "Panienka", który jako przełożony posterunku Bahnschutzu na Dworcu Zachodnim osobiście zamordował i torturował dziesiątki ludzi. Zamach na niego był jeśli nie najważniejszą, to na pewno najgłośniejszą akcją żoliborskiej grupy Kolegium A. Sobieszczański, tak jak w kilku wcześniejszych przypadkach, odegrał tu swoją "rolę" w mundurze niemieckiego oficera – co było tym łatwiejsze, że doskonale mówił po niemiecku. To on jako pierwszy strzelił wtedy do Schmalza, raniąc go poważnie – zabiłby go, gdyby po jednym strzale nie zaciął się pistolet maszynowy. "Kolumb" idzie do powstania – z nadzieją na sukces czy ze świadomością, że klęska jest nieuchronna? "Stach", na którego relacji polegam tu w pierwszej kolejności, przekonywał mnie, że od początku byli świadomi, że to nie miało szans powodzenia. "Stasinek" Sosabowski we wspomnieniu, które przywołuję w książce – fakt, że spisanym po latach – twierdzi, że kiedy 1 sierpnia przeczytał świstek papieru z rozkazem, który przyniosła mu łączniczka, czuł się jak skazany na śmierć. Co gorsza: wiedział, że będzie musiał poprowadzić na śmierć swoich przyjaciół. Inne wspomnienia ma Stanisław Aronson-"Rysiek" – teraz już ostatni żyjący żołnierz Kolegium A. Mówi, że oni naprawdę wierzyli w „trzy dni walki” i zwycięski finał powstania. Pamięć przeciwko pamięci. Moim zdaniem "Kolumb" i jego bliscy przyjaciele musieli wiedzieć, że to będzie jatka i że powstanie nie może się dobrze skończyć. Choć on był od większości tych chłopaków i dziewczyn z Żoliborza o parę lat starszy – urodził się w 1916 roku – to jednak wszystko to były rozumne dzieciaki z inteligenckich, często oficerskich domów. Do tego większość już do tego czasu uczestniczyła w akcjach zbrojnych: strzelali i do nich strzelano, widzieli rannych i zabitych – przyjaciół i wrogów. Nie było w nich tego nieco zaślepiającego przekonania, że teraz wreszcie będzie można dołożyć Niemcom, choćby trzeba było "broń zdobyć na wrogu", jak to ujął delegat rządu Jan Stanisław Jankowski. Skądinąd grupa z Żoliborza była chyba jedną z najlepiej uzbrojonych w powstaniu. Zanim zdobędą w godzinie "W" magazyny na Stawkach, "Kolumb" jest w rozterce. Konflikt dwóch odpowiedzialności – tak bym to nazwał. W przededniu powstania wie, że będzie musiał zostawić na Bielanach matkę, żonę i dzieci. Rozważa, czy nie powinien wywieźć ich z miasta, ale do tego musiałby użyć samochodu oddziału – a to przecież nią jego koledzy mieli się dostać z placu Wilsona na Muranów. No i musiałby zostawić oddział, a to oznaczałoby dezercję. Zostaje. Przeżyje powstanie. Żony i dzieci nie zobaczy już nigdy. Foto: Materiały prasowe "Kolumb" z zona Stacha. Rok 1949 "Miał zawsze straszne szczęście. Oprócz tego ostatniego razu" – mówi o nim "Stach" Likiernik. Historia "Kolumba", oprócz rysu romantyczno-tragicznego, to też jest zbiór szczęśliwych zrządzeń losu. Być może już w 1939 roku życie ocaliło mu to, że z więzienia w Wolnym Mieście Gdańsku przeniesiono go do Sztumu? Nie wiadomo, jak Niemcy potraktowaliby polskiego dezertera, skoro kilkaset osób z więzienia w Gdańsku posłali potem do obozu w Sztutowie i na rozstrzelanie. Tak czy inaczej Sobieszczański po wyjściu z więzienia jakby nie zauważył, że trwa okupacja – po szczegóły odsyłam do książki. Po paru tygodniach trafił do Auschwitz. Miał szczęście, bo pracował pod dachem, w stolarni. "Stachowi" opowiadał potem, że w obozie zrobił dla esesmanów „na boku” parę łódek, którymi mogli pływać po Sole. Wyszedł po kilkunastu miesiącach – z przerzedzonymi włosami, zgarbiony, bez paru zębów, ale żywy. Prawdopodobnie wstawiła się za nim matka, powołując się na przodków rodziny, von Biebersteinów, którym blisko było do Hohenzollernów. To mogło zrobić na Niemcach wrażenie. W tamtym okresie z Auschwitz zwalniano nielicznych. Po wyjściu nie meldował się regularnie na Gestapo, więc Niemcy przyszli po niego do domu – nie zastali go. Ukrywał się. Potem w powstaniu był dwa razy ranny, z czego raz poważnie, ale zdołał przejść kanałami do Śródmieścia. Za każdym razem: łut szczęścia, ale takiego, któremu "Kolumb" umiał pomóc. To przez te zbiegi okoliczności nawet po 60 latach mógł się wydawać Danucie Mancewicz postacią „prawdziwą i nieprawdziwą” jednocześnie. Przed pańską książką można było opisać wiele zwrotów w życiu Sobieszczańskiego formułą, która pojawia się w wikipedycznej notce o nim: "w niewyjaśnionych okolicznościach". Co w jego biografii nadal pozostaje białą plamą? Niezależnie od wybitnej roli, jaką odegrał w konspiracji, ciągle tajemnicze wydają się okoliczności, w jakich do niej dołączył. "Rysiek" Aronson, z którym o tym rozmawiałem, do dziś ma wątpliwości: jak Kedyw w ogóle mógł tego faceta przyjąć? Te wątpliwości z ówczesnego punktu widzenia wydają się racjonalne, przecież Sobieszczański miał za sobą dezercję z Marynarki Wojennej i epizod kryminalny. Dlaczego mu zaufano? Nie chcę zdradzać wszystkich hipotez, które rozwijam w książce, ale zwracam uwagę, że Sobieszczański trafił do stolarni w Auschwitz akurat wtedy, kiedy pracował tam więzień Tomasz Serafiński. Czyli: zakonspirowany rotmistrz Witold Pilecki, który próbował organizować obozowy ruch oporu. Pilecki nie wspominał o tym w raportach, ale nie wierzę, że nie zwrócił uwagi na młodego, zaradnego człowieka, który mówił bardzo dobrze po niemiecku. A co udało się odtworzyć? Sporo pasujących do siebie puzzli – także tych, które pozwalają zobaczyć koniec tej opowieści. Lektura włoskich archiwaliów pozwoliła mi zrekonstruować okoliczności wypadku w Zatoce Liguryjskiej, w którym Sobieszczański zaginął. Albo raczej: przebieg śledztwa i to, co miał do powiedzenia towarzysz Krzysztofa i jedyny świadek Wiesław Grotowski. Trudno zresztą zakładać, że to prawdziwe nazwisko – Sobieszczański też przecież posługiwał się już wtedy innymi personaliami: Cristoph Steen. Stawiam w książce hipotezę, kim "Grotowski" rzeczywiście był. Wiadomo, że łączyły go z Krzysztofem jakieś niejasne interesy. W jego zeznaniach po wypadku pojawiają się niespójności, a ciała Sobieszczańskiego nigdy nie odnaleziono. Zatem formuła "w niewyjaśnionych okolicznościach" wobec niektórych pytań pozostaje jedyną właściwą. Foto: Materiały prasowe Krzysztof Sobieszczański z Sylwkiem. Gdynia, 1936 r. Serial "Kolumbowie" był adaptacją powieści Bratnego i powstał prawie pół wieku temu – przyszło panu do głowy, że losy niefikcyjnego Sobieszczańskiego zasługują na współczesną filmową opowieść? Cierpliwie zaczekam na telefon od Netflixa [śmiech]. Mówiąc poważnie: to rzeczywiście bardzo ciekawa historia, warta przeniesienia na ekran, a jednocześnie trudna do zekranizowania, bo przecież musiałaby pokazywać świat trzech epok: XX-lecia międzywojennego, okupacji i powojnia. Już na pierwszy rzut oka wydaje się, że to wysokobudżetowe przedsięwzięcie. Warto dodać, że serial Janusza Morgensterna zniósł próbę czasu. Oglądałem go na DVD ze "Stachem" Likiernikiem. Umarł wiosną tego roku. Zdążył się zapoznać z pańską książką o "Kolumbie"? Byłem u niego we Francji jeszcze w lutym, podczas ferii zimowych. Mieszkałem wtedy u niego, całymi wieczorami czytaliśmy sobie maszynopis. "Made in Poland" i "Sen Kolumba" to obrazy dwóch ikonicznych przedstawicieli pokolenia. Jest coś w tych prawdziwych Kolumbach, co nam umyka? Zwykliśmy o nich myśleć jak o pierwszym pokoleniu urodzonym w wolnej Polsce i przez to jakby z założenia gotowym, by składać ofiarę z życia na ołtarzu ojczyzny. A ja sądzę, że wolność i niepodległość Rzeczypospolitej to nie były dla nich wartości same w sobie, wyznaczające koniec ich horyzontów. Raczej spodziewali się, że przyjdzie im żyć w kraju, którego byt będzie gwarancją ich osobistej wolności, swobody realizacji różnych życiowych planów, marzeń i celów. Wojna była tragedią także dlatego, że te różnorodne plany zdemolowała. Zmusiła ich do stanięcia w szeregu, zredukowała ich aktywność do wzorca znanego, ale niekoniecznie gorliwie podzielanego. Jeden chciał być inżynierem, drugi lekarzem, trzeci chciał opłynąć świat – te marzenia były bardzo odległe od patriotyczno-militarnego paradygmatu i sądzę, że nie powinniśmy o tym zapominać. I jeszcze jedna okoliczność. Rozmawiamy o dwóch ludziach, którzy są patriotycznymi ikonami, legendami polskiego podziemia. Jeden pochodził, jak już wspomniałem, od pruskiej szlachty, a rodzina drugiego – mam na myśli "Stacha" – miała korzenie żydowskie. Mnie się to wydaje przede wszystkim ciekawe, godne odnotowania i refleksji – ale są ludzie, którzy na poważnie posługują się określeniem "prawdziwy Polak" i podejrzewam, że ich taka wiedza rozdrażni lub zaniepokoi. Zupełnie mi to nie przeszkadza, nawet wydaje mi się to smutno-zabawne. Sen Kolumba. Bohater, gangster, marzyciel… Kim był człowiek, którego pseudonim stał się imieniem powstańczego pokolenia? Sprawdź cenę Foto: Materiały prasowe Emil Marat, "Sen Kolumba" Emil Marat – dziennikarz radiowy i prasowy, pisarz, współautor (wraz z Michałem Wójcikiem) książek dokumentujących losy żołnierzy polskiego podziemia: "Made in Poland" oraz "Ptaki drapieżne". Laureat Nagrody Historycznej "Polityki" (za "Made in Poland"). W tym roku ukazał się jego "Sen Kolumba" – biografia żołnierza Kedywu AK Krzysztofa Sobieszczańskiego (Wydawnictwo
Podczas gdy w 1492 roku „przepłynął błękit oceanu”, biografia Krzysztofa Kolumba jest wypełniona niejasnymi faktami i historycznymi dziwactwami. Wiele osób nadal uważa, że Kolumb wyruszył z Hiszpanii, aby udowodnić, że Ziemia jest okrągła – ale wiemy, że tak nie było. Zobacz też -> Ameryka Północna ciekawostki dla dzieci Oto ciekawostki i fakty na temat Kolumba, o których większość ludzi nie wie. Portret Krzysztofa Kolumba namalowany przez Sebastiano del Piombo 1. Krzysztof Kolumb urodził się w Genui we Włoszech w 1451 roku, chociaż dokładne miejsce jego urodzenia nie jest znane. 2. Zmarł 20 maja 1506 roku w Valladolid i spoczął najpierw tam, a trzy lata później w Sewilli. 3. Nawet po śmierci Kolumb nadal płynął Atlantykiem. Chciał być pochowany w Ameryce, więc w 1537 roku trumna ze zwłokami Kolumba trafiła do katedry w Santo Domingo na Dominikanie. 4. Jego ojciec był tkaczem. 5. Nie był też prawdopodobnie pierwszym Europejczykiem, który przekroczył Ocean Atlantycki. Około 500 lat wcześniej, Norse Viking Leif Eriksson przypuszczalnie wylądował w dzisiejszej Nowej Fundlandii, około 1000 r. 6. Trzy kraje odmówiły wsparcia podróży Kolumba. 7. Nina i Pinta nie były faktycznymi nazwami dwóch z trzech okrętów Kolumba. 8. Santa Maria zatonęła w historycznej podróży Kolumba. 9. Kolumb miał dwóch synów z dwoma kobietami. Diego (1480-1526) i Fernando (1488-1539). 10. Odbył cztery podróże do Nowego Świata. 11. Wrócił do Hiszpanii w 1500 roku. 12. Kolumb zakłócił całą gospodarkę trzech kontynentów. Choroby postkolumbijskie zabiły 3-5 milionów ludzi w ciągu kolejnych 50 lat po jego przybyciu do Nowego Świata. Dodatkowo, spopularyzowało się niewolnictwo afrykańskie. 13. Kolumb nie szukał nowego świata. Szukał szybszego przejścia do Azji, które nie wiązałoby się z przekroczeniem Jedwabnego Szlaku, który został zamknięty z powodu upadku Konstantynopola w 1453 roku. 14. Do 1790 r. spadkobiercy Kolumba i monarchii hiszpańskiej spierali się w sądzie. 15. Kolumb nie udowadniał, że ziemia jest okrągła. 16. Matką Kolumba była Susanna Fontanarossa, córka kupca. 17. Krzysztof Kolumb po raz pierwszy wylądował w pobliżu wybrzeża tego, co dziś znane jest jako Watling Island na Bahamach. Chociaż myślał, że znajduje się w pobliżu Chin, Japonii i Indii, w rzeczywistości był oddalony o ponad 13000km od tych miejsc. 18. Wielu historyków zauważa, że Viking Leif Eriksson odkrył Amerykę przed Kolumbem. 19. Miał trzech braci: Bartolomeo, Giovanniego Pellegrino, Giacomo i siostrę, Bianchinettę. Krzysztof był najstarszy. 20. Rodzina Krzysztofa Kolumba należała w średniowieczu do klasy średniej. Większość ludzi była bardzo biedna (wiejscy chłopi). Nieliczni byli bardzo bogaci (szlachta). 21. Kiedy Kolumb miał 14 lat, opuścił szkołę i warsztat swojego ojca, aby uczyć się u kupca na statku handlowym. 22. Kiedy miał 19 lat, w 1470 r., Kolumb odbył swój pierwszy długi rejs jednym z okrętów swego pracodawcy na wyspę Chios na Morzu Egejskim. Podczas tej i następnej podróży Chios w 1475 roku nauczył się żeglować i sterować statkiem na wodach otwartych. 23. Kolumb po raz pierwszy wylądował na Bahamach. Wszystkie wyspy Karaibów – w tym Bahamy, Haiti, Republika Dominikańska i Kuba – zostały zasiedlone przez grupę pokojowo nastawionych ludzi o nazwie Tainos. 24. Kiedy wylądował on w Nowym Świecie, wierzył, że dotarł do Indii. Myślał, że ludzie, których spotkał to Indianie. Chociaż od tego czasu minęło już ponad 500 lat, rdzenni mieszkańcy obu Ameryk są nadal często określani mianem „Indian”. 25. Kolumb często mówił o swoim pragnieniu szerzenia chrześcijaństwa w kulturach pogańskich co było popularną ideą w tamtych czasach. Nawracanie ludzi oznaczało jednak również, że rządy europejskie mogły je kontrolować. 26. W czasach Kolumba większość ludzi uważała, że świat składa się głównie z jednego olbrzymiego lądu składającego się z Europy, Azji i Afryki – głównie dlatego, że są to jedyne kontynenty wymienione w Biblii. Otaczał je jeden ogromny zbiornik wodny, który nazwali Morzem Oceanicznym. Czytaj dalej: Najwięksi odkrywcy i ich odkrycia - (liczba ocen: 145)
wywiad z krzysztofem kolumbem